W dobie Internetu, gdzie styl życia wielu osób staje się sprawą bardzo publiczną, można dostrzec wiele modeli „prowadzenia się”. Jednym z nich jest niewątpliwie kultura fizyczna, która co raz częściej kojarzy się z niedozwolonymi substancjami, zamiast z ciężką pracą nad sobą.
Czy trening siłowy i modelowanie sylwetki można „ochrzcić”?
Oczywiście, że tak! Praca nad sobą w tym praca siłowa jest jednym z podstawowych elementów chrześcijańskiego etosu rozwoju człowieka. Już od samego początku, od starożytności mamy Igrzyska Olimpijskie, które urządzane były na cześć bogów. To oni mieli zauważyć wysiłek człowieka i wynagrodzić jego starania.
Dziś chrześcijaństwo stawia akcent na chęci człowieka i na jego wytężoną pracę nad sobą w różnych sferach życia, także w kulturze fizycznej. Zatem rozwój osobisty w tej formie komponuje się idealnie w walkę jaką człowiek wkłada każdego dnia, aby przybliżać się do Boga, do drugiego człowieka i do siebie samego.
Dlaczego zatem co raz częściej podnosi się głos o destrukcyjnym wpływie sportów siłowych na człowieka?
Należy wrócić do początku tego artykułu i do transparentności efektów pracy, które co raz więcej osób decyduje się prezentować w mediach społecznościowych. Jedni, aby się zmotywować, inni, żeby zdobyć popularność. Niestety ten „wyścig szczurów” prowadzić może do bardzo poważnych zjawisk. Na przykład do ucieczki w niedozwolone substancje, które oferują szybkie efekty bez wielkiego wkładu pracy. Taka swoista „droga na skróty” sprawia, że człowiek ma poczucie spełnienia bez wykonanego zadania. Z czym można by porównać takie zjawisko? To taka jakby sekta, która oferuje zbawienie, bez wkładu pracy nad sobą człowieka. To przecież niewykonalne. Praca nad sobą to praca człowieka na całe życie z której nikt nigdy zwolniony nie będzie. A ciężka praca zostanie doceniona, zarówno efektami jak i Bożym błogosławieństwem. Zatem warto się trudzić, bo cel jest tego warty.